poniedziałek, 22 sierpnia 2011

Nowe trendy w aranżacji tarasów ogrodowych

Autorem artykułu jest hotpatriot



Sezon letni to między innymi czas błogiego wylegiwania się w ogrodzie, wieczornych spotkań przy grillu z przyjaciółmi i rodziną, a także domowych imprez do białego rana na świeżym powietrzu. Chcesz zaskoczyć znajomych nową, świeżą aranżacją swojego ogrodu?

Przeczytaj poniższe porady i stwórz swój własny, niepowtarzalny taras ogrodowy. To już ostatni dzwonek - lato właśnie się rozkręca...

Poniżej opisano pokrótce nowe trendy i dwa zupełnie różne style aranżacji tarasów ogrodowych. Są to tylko wskazówki, które być może okażą się inspirujące dla osób chcących urządzić swój własny taras.

Tarasy drewniane na topie
Tradycyjne tarasy ogrodowe w naszej strefie klimatycznej wykonuje się głównie z terakoty lub kostki, z racji niskich kosztów i wysokiej trwałości tych materiałów. Obecnie jednak styliści ogrodowi (a także użytkownicy) skłaniają się ku tarasom drewnianym, które wnoszą do ogrodu nieco egzotyki, dają przyjemne poczucie ciepła (można po nich chodzić nawet na boso, co w przypadku kamiennego podłoża jest niemożliwe), a przy tym są praktyczne i trwałe. Najmodniejsze obecnie materiały, z których wykonuje się tarasy drewniane to egzotyczne: teak, bankirai oraz ipe. Niesłabnącą popularnością cieszą się jednak również bardziej pospolite, tańsze gatunki tj. sosna, mahoń, akacja, modrzew (rzadziej dąb).

Tarasy drewniane doskonale komponują się z każdym wnętrzem i ogrodem. Jako elementy „z pogranicza" domu i ogrodu, harmonijnie łączą one przyrodę ze strefą mieszkalną, dając poczucie sielskości - to chyba ich najważniejsza zaleta.

W jakim stylu urządzić taras drewniany?

taras kolonialny
Chyba najbardziej urokliwy ze stylów tarasów ogrodowych, obecnie znów doceniany. Na podłoże takiego tarasu najlepszym materiałem jest drewno teakowe, ale mahoń czy modrzew również dobrze się sprawdzą. Obowiązkowym elementem tarasu kolonialnego są drewniane ogrodzenia z geometrycznymi ornamentami, najlepiej o strukturze plecionej (rattanowe lub trzcinowe). Panować tu musi jednak umiar, wszelkie kwieciste motywy lub bogate inkrustacje nie są wskazane (jeśli chcesz zaszaleć z ozdobami, możesz umieścić w ogrodzeniu elementy symboliczne ornamentyki afrykańskiej: solarne, agrarne lub lunarne itp.), bądź przyozdobić je np. beżowym sznurem.
Dla podkreślenia nastroju warto również zaopatrzyć taras w kotary lub baldachim w jasnym kolorze (piasek, beż, biały), przywodzące na myśl moskitierę na tarasie w dalekiej Afryce. Meble (drewniane, rattanowe itp.) powinny także korespondować z całością i zawierać materiały oraz elementy ornamentyki tarasu.

minimalizm

Dla tych, którzy cenią sobie porządek, symetrię i nowoczesność, ta opcja jest szczególnie polecana. W tym wypadku dobór materiału nie gra większego znaczenia. Drewniane tarasy w stylu nowoczesnym cechuje czysta forma, prostota i ascetyczny brak ozdobników. Podłoże powinno być gładkie, w jednolitym kolorze (kontrastującym z kolorem ścian domu). Dodatki tj. baldachimy czy ogrodzenia, ani wszelkie ozdoby nie pasują do tarasu minimalistycznego. Dobrze komponują się z nimi natomiast drewniane zadaszenia, również proste i jednolite. Dla przełamania stylu warto wprowadzić tu element zaskoczenia i np. przerwać symetrię poprzez lekkie przechylenie kąta zadaszenia lub użycie niepełnej formy geometrycznej - możliwości jest mnóstwo, wszystko zależy od pomysłowości właściciela i powierzchni ogrodu.

Powyższe przykłady zawierają modelowe, najważniejsze wyznaczniki stylów aranżacji tarasów ogrodowych. Aby jednak stworzyć własny, unikalny taras, warto szukać inspiracji w internecie, łączyć style, przełamywać porządek, słowem - eksperymentować.

---

Zobacz innowacyjne projekty architektury ogrodowej, zadaszenia, pergole, wiaty, altany i inne.


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Ogrzewanie słoneczne

Autorem artykułu jest Krzysztof Lis



Ogrzewanie słoneczne to nie tylko coraz popularniejsze ostatnio kolektory słoneczne...
Ogrzewanie słoneczne może się większości z nas kojarzyć z kolektorami słonecznymi. Tymczasem te urządzenia nie służą do przygotowania wody go ogrzewania a do podgrzania wody użytkowej.

Ze słońcem jest taki problem, że jest go najwięcej latem, gdy ogrzewanie nie jest potrzebne. Z tego powodu kolektory latem mogą dostarczać zdecydowaną większość ciepłej wody użytkowej. Jesienią i wiosną może być potrzebne dogrzewanie kotłem lub elektrycznym bojlerem, zimą jest jeszcze gorzej.

Tymczasem w koncepcji domu autonomicznego albo domu pasywnego słońce jest podstawowym źródłem energii do ogrzewania. Dom pasywny według niemieckiego standardu Passivhaus ma wymagać w ciągu roku do ogrzewania więcej niż 15 kWh na metr kwadratowy! To tak, jak byśmy na ogrzanie metra kwadratowego domu zużywali (uwaga!) 2,5 kg węgla rocznie! Dla mnie jest to wielkość niewyobrażalna.

Skąd więc bierze się ta możliwość ogrzania domu samą energią słoneczną? Przede wszystkim ze znacznego zmniejszenia ilości ciepła, która jest na to potrzebna. Dom pasywny jest bardzo dobrze ocieplony i uszczelniony, stosowane są tzw. rekuperatory - wymienniki ciepła, które odzyskują ciepło z powietrza wydmuchiwanego na zewnątrz domu podgrzewając zasysane świeże powietrze. Doskonała izolacja pozwala wykorzystać ciepło "odpadowe", wyprodukowane przy innych okazjach, np. oddane przez lodówkę i zamrażarkę na radiatorze, ciepło od gotowania, ciepło nagrzanej do kąpieli wody.
Po drugie dom pasywny ma na południowej ścianie olbrzymie okna o dobrych współczynnikach wymiany ciepła (czyli dobrze izolujące). Przepuszczają one światło słoneczne (czyli i ciepło) do wewnątrz a nie pozwalają na jego ucieczkę na zewnątrz domu. Dzięki temu wykorzystywane jest tak dużo energii słonecznej jak tylko można.

Wydawałoby się, że duże okna po stronie południowej to przekleństwo, ale na lato przygotowane są żaluzje, rolety, markizy, etc. Nawet posadzenie drzewa liściastego rozwiązuje problem nadmiernego nagrzewania się latem, w końcu latem liście będą dawać przyjemny cień.

Podstawowym sposobem ogrzewania słońcem domu pasywnego są wspomniane okna, kolektory słoneczne są tylko niejako wyposażeniem opcjonalnym, do przygotowania ciepłej wody użytkowej albo wspomagania ogrzewania.

Jest też i inna możliwość, raczej teoretyczna niż praktyczna. Możliwe jest bowiem zbudowanie domu w ten sposób, by posiadał zdolność do akumulacji dużych ilości ciepła. Będzie się on nagrzewać w dzień i oddawać ciepło w nocy. Przy odpowiedniej konstrukcji w teorii mógłby nawet zbierać latem wystarczająco dużo ciepła by ogrzać się zimą. Trudno jednak powiedzieć czy w Polskich warunkach byłoby to możliwe i jak taki dom miałby wyglądać. Magazynowanie ciepła na długi czas nie jest bowiem łatwą sprawą...
---

Krzysztof Lis, magister inżynier mechanik specjalności energetyka cieplna
Drewno zamiast benzyny, tanie ogrzewanie


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

Jak wybudować dom jednorodzinny za połowę ceny

Autorem artykułu jest Piotr Waydel



Od zawsze, zastanawia mnie irracjonalność zachowań ludzi, pragnących wybudować sobie dom.
Od zawsze, zastanawia mnie irracjonalność zachowań ludzi, pragnących wybudować sobie dom. Bardzo często zaciągają oni na ten cel wieloletni kredyt, który jest ogromnym obciążeniem dla ich bieżącego budżetu, a w niepewnej sytuacji rynkowej i nieprzewidywalnej przyszłości, stwarza duże ryzyko niewypłacalności i utraty domu. Zakładają tym sobie stryczek na szyję i zgadzają się na życie w trudzie, przez bardzo wiele lat.
Często również, po wybudowaniu, okazuje się, że to nie jest taki dom, jaki sobie wymarzyli. Nie bez powodu mówi się, że dopiero trzeci spełnia oczekiwania.

Dla znacznie mniej ważnych spraw, takich jak podwyżka o 100 czy 200 zł, lub awans na wyższe stanowisko, ludzie potrafią poświęcić mnóstwo czasu i zadać sobie wiele trudu.
W przypadku planowania domu, najczęściej oglądają obrazki, czytają reklamy, porównują ceny, słuchają rad sąsiada, lub krytyki teściowej i poszukują najlepszego kredytu. Najchętniej powielają rozwiązania z najbliższego otoczenia, lub propozycje medialne. Mają mgliste pojęcie o różnych technologiach, materiałach i rozwiązaniach. Najczęściej również nie potrafią zweryfikować ofert, ani policzyć, czy są racjonalne.

Inwestor zdaje się najczęściej na projektanta i wykonawcę, a każdy z nich ma swój punkt widzenia i swój interes. W takim trójkącie trudno o porozumienie.
Poza tym, rzadko który projektant czynnie, czyli fizycznie, uczestniczył w budowach. To, co dobrze wygląda na papierze, zdarza się, że jest niemożliwe fizycznie. Jako student, w ramach praktyk, uczestniczyłem kiedyś w budowie domu mieszkalnego, w planach którego suma wymiarów wewnętrznych była większa od zewnętrznych.

Aby zminimalizować koszty, wyeliminować błędy i osiągnąć wymarzony cel, trzeba zainwestować swój czas na zdobycie odpowiedniej wiedzy, oraz spróbować nauczyć się na cudzych doświadczeniach i błędach. Zwróci się stokrotnie.

Tu uważam, że przede wszystkim należy poznać przynajmniej niektóre rozwiązania, związane z budownictwem pasywnym, oraz zastanowić się nad częściową autonomią. Zalążek takiej informacji znalazłem na stronie drewnozamiastbenzyny.pl

Sama wiedza jest absolutnie niezbędna, ale nie wystarczy do osiągnięcia celu postawionego w tytule. Należy się zastanowić, gdzie i jak można wydać mniej, bez szkody dla jakości. Podam dwa przykłady.

Parę lat temu kupiłem dom do pełnego remontu, aby osobiście potrenować wszystkie roboty wykończeniowe. Dom ma powierzchnię około 320 m2. Między innymi należało w nim zrobić centralne ogrzewanie. Odwiedziłem sześć, czy siedem różnych firm, zajmujących się instalacją. Przedstawili mi oferty wstępne w przedziale od 25000zł do 54000zł. Oczywiście zgodnie z moimi założeniami, zdecydowałem się sam wszystko zrobić.

Aby obniżyć koszt zakupu grzejników i materiałów, skontaktowałem się z ludźmi, którzy też potrzebowali zrobić CO. Razem uzbierało się tego całkiem sporo. Odwiedziłem kilka hurtowni i zaproponowałem najmniejszej, oczywiście z innego rejonu, która miała niższe upusty u producentów niż pozostałe, wspólne zamówienie. Całość zamówienia poszła na jej rachunek. Ponieważ większość została zapłacona praktycznie gotówką, dostaliśmy dodatkowy bonus w stosunku do cen zakupów innych hurtowni. Hurtownia na nas nie zarobiła, ale uzyskała na stałe lepsze upusty. Ponieważ byliśmy z innego rejonu, nie zrobiła sama sobie konkurencji. My kupiliśmy taniej, niż kupują duże hurtownie.

Instalację montowałem wieczorami, przez dwa tygodnie. Całkowity koszt wszystkich materiałów wyniósł niecałe 11000zł. Porównując do najtańszej oferty, zarobiłem przez te kilkanaście wieczorów 14000zł, wiele się nauczyłem i poznałem wiele osób. Myślę, że był to czas dobrze wykorzystany.

Inny przykład:

Kowalski pracuje na budowach. Dostaje na rękę 1600zł, co kosztuje jego pracodawcę 3000zł. Pracodawca musi jeszcze na nim zarobić i pokryć inne koszty. Załóżmy, że cena sprzedaży pracy Kowalskiego przez firmę wynosi tylko 4000zł.
Wiśniewski pracuje jako nauczyciel. Zarabia tak samo jak Kowalski.
Każdy z nich może w najlepszym przypadku kupić tylko 40 % pracy drugiego, chociaż tak samo zarabiają.

Mogą się zatrudnić wzajemnie na czarno, ale to jest już nielegalne. Nawet wzajemna, bezpłatna pomoc sąsiedzka jest definiowana jako szara strefa. Fiskus chce w takim przypadku podatku od darowizny, jaką jest przysługa, lub podatku od działalności gospodarczej od każdego z nich. W zasadzie wzajemna pomoc jest barterem wewnętrznym. Można to również nazwać bankiem czasu, bankiem usług, czy porównać do działalności typu LETS.

Ale jeśli zna się dobrze przepisy i różne formy działalności, można to zrobić legalnie.

W zeszłym roku w ramach nauki i praktyk, uczestniczyłem w kilku małych prywatnych budowach. Koszt wybudowania w zależności od zastosowanej technologii wyniósł od 870zł/m2 do 1120zł/m2, bez ceny ziemi, przyłączy i białego montażu.

Od przyszłego roku, indywidualnym inwestorom nie będzie przysługiwał zwrot różnicy VAT, jako że należy się tylko bogatym inwestorom. Działając wspólnie można będzie rozwiązać ten problem.

Dużo łatwiej również, można rozwiązać problem kredytu, jeśli buduje dobrze i bardzo tanio, dzięki czemu wartość hipoteki znacznie przewyższa zapotrzebowanie na finanse.

Przedstawiłem powyżej tylko drobną cząstkę informacji i możliwości. Takie możliwości kryją się nie tylko przy budowie domu, ale praktycznie wszędzie.

Artykuł ten ma za zadanie zmusić do zastanowienia się przed podjęciem decyzji, często rzutującej na całe życie. Skierowany jest przede wszystkim do ludzi przedsiębiorczych, wytrwałych i zdecydowanych. Jest to wstęp do próby stworzenia niesformalizowanej, zdecentralizowanej, otwartej struktury sieciowej, opartej na współpracy, zaangażowaniu i myśleniu.
W tym celu powstaje strona internetowa i następne artykuły czekają na publikację.

Piotr Waydel

---

Piotr Waydel


Artykuł pochodzi z serwisu www.Artelis.pl

niedziela, 21 sierpnia 2011

JAK WYGODNIE UZBROIĆ OGRÓD W PRĄD I WODĘ ?

Planując urządzenie ogrodu warto przed ustaleniem miejsc poszczególnych nasadzeń lub też obiektów małej architektury zastanowić się nad rzeczą jeszcze bardziej podstawową tzn. dogodnym dostępem do wody oraz prądu. Poniżej zaproponuję pewne osobiście sprawdzone rozwiązania.

W przypadku domów jednorodzinnych z działką o powierzchni powyżej 600-700 m­­2 zazwyczaj okazuje się, że gniazdko elektryczne oraz kran z woda na ścianie zewnętrznej domu mogą być niewystraczające na etapie użytkowania i pielęgnacji ogrodu. Zwłaszcza w przypadku działek o prostokątnym lub wydłużonym kształcie będzie do wody i prądu po prostu daleko. Aby cokolwiek podlać trzeba będzie nabiegać się z konewką lub rozciągać długie węże na bębnach. Aby skorzystać z pompy lub wiertarki także trzeba będzie rozwijać uciążliwe przedłużacze elektryczne. Nawet gdy ktoś zainwestuje w system automatycznego podlewania, zazwyczaj z konewki i tak trzeba skorzystać. 

Jak zatem najsprawniej rozwiązać problem urządzenia łatwego dostępu do prądu i wody ?

Najlepiej zanim rozpoczniemy urządzanie ogrodu musimy przemyśleć, gdzie najbardziej (poza domem) potrzebny nam będzie kran z wodą i dostęp do prądu. Zazwyczaj jest to najbardziej odległy/wysunięty od domu fragment ogrodu. Często wygodnie jest założyć kran i gniazdko na ścianie ogrodowej wiaty/altany jeśli takową planujemy postawić. Kran i gniazdko może być także „wolno stojące” – gniazdko elektryczne może być np. zainstalowane na płocie a kran zamontowany na końcu metalowej rurki wystającej z ziemi. Od inwencji właściciela zależeć już będzie sposób ozdobienia/zamaskowania takowej instalacji (np. można ją obsadzić iglakami lub kratką ażurową po której piąć się będzie bluszcz).

Po ustaleniu miejsca docelowego trzeba ustalić punkty na ścianie zewnętrznej domu, do których będzie można podpiąć planowane przez nas instalacje. Zazwyczaj na tarasie/zewnętrznej ścianie kotłowni lub garażu zamieszczamy kran i kontakt elektryczny. Od nich właśnie poprowadzić trzeba podziemny przewód elektryczny i „niebieską” rurę PCV z wodą. Samo wpięcie do instalacji elektrycznej należy pozostawić elektrykowi a wodociągowej hydraulikowi – najlepiej rozpoznanemu. Specjaliści ci powinni - zanim zdążymy coś kupić - przyjść na miejsce, zapoznać się z naszym planem i możliwym miejscem wpięcia do instalacji w domu.

WODA. Co do wody sprawa jest stosunkowo prosta. Zasadniczo potrzebny będzie odcinek niebieskiej rury PCV o długości do planowanego kranu na ogrodzie i średnicy doradzonej przez hydraulika (nie musi być gruba wystarczy 32 mm). Hydraulik w odpowiednim miejscu będzie musiał przewiercić otwór w ścianie zewnętrznej domu najlepiej ukośnie – patrząc od środka domu: na zewnątrz i w dół – tak, aby rura mogła wyjść tuż przy fundamencie, ale bez psucia elewacji. Ważne jest, aby z naszą rurą wpiąć się do instalacji wodociągowej obok (tzn. równolegle) rurki doprowadzającej wodę do już istniejącego kranu zewnętrznego. Zapewni to niezależne a co za tym idzie wygodne korzystanie z przyszłego kranu na ogrodzie – ma to istotne znaczenie w okresie jesienno – zimowym. Wewnątrz domu zaraz za wpięciem do istniejącej instalacji należy założyć zawór odcinający dopływ wody do kranu ogrodowego. Wtedy będziemy mogli korzystać np. tylko z kranu na ścianie zewnętrznej domu mając spuszczoną wodę na zimę z kranu na ogrodzie. Zaraz za zaworem odcinającym trzeba zainstalować zawór napowietrzający umożliwiający właśnie spuszczenie wody z rury na ogród. Może to być specjalny zawór do „napowietrzania” np. specjalny „pierścionek” na śrubunku, którego odkręcenie powoduje rozszczelnienie instalacji i wejście do niej powietrza. Powyższy zawór może być zastąpiony trójnikiem, na którego wolnym wyprowadzeniu będzie zwykły zawór wodny, (którego otworzenie spowoduje napływ powietrza do instalacji). Jednak w razie jego omyłkowego otwarcia przy otwartym zaworze odcinającym, wyskoczy z niego silny strumień wody. W przypadku zaś zaworu pierścionkowego ewentualne zalanie będzie nieporównywalnie mniejsze. Za tym zaworem trzeba już zainstalować rurę idącą na zewnątrz budynku.

PRĄD. Sprawa generalnie też jest prosta. Ważne, aby elektryk stwierdził, że podpięcie się z kablem ogrodowym jest do danego gniazdka jest możliwe i bezpieczne. O ile warunki pozwalają warto przypilnować fachowca, aby wykonał takie wiercenie na kabel w elewacji, które stosunkowo najmniej ją popsuje – możliwie pionowo w dół od gniazdka do fundamentów. Potem należy kupić przewód o długości wystarczającej do podpięcia planowanego gniazdka ogrodowego. Tutaj są dwie istotne uwagi:

-najlepiej kupić specjalny przewód elektryczny w czarnej grubej osłonie, który można bez dodatkowych zabezpieczeń zakopać w ziemi. Możliwe jest też instalowanie kabla w „słabszej” osłonie i włożenie go do specjalnego peszla do instalacji podziemnych, ale wychodzi drożej i stanowi niepotrzebną komplikację. W każdym przyzwoitym sklepie/hurtowni elektrycznej oraz markecie budowlanym zakup „podziemnego” kabla nie stanowi problemu.

- trzeba dobrze przemyśleć czy nasz przewód służyć ma do zasilania tego jednego gniazdka czy też większej ilości odbiorników. Jest tutaj bowiem szerokie pole do popisu dla inwestora. Przewód kładziony na ogrodzie zasilać może jednocześnie wiatę/altanę (np. w oświetlenie), lampy „ogrodowe” (czyli lampy stojące np. w trawniku – o ich montażu więcej piszę w artykule „SAMODZIELNY MONTAŻ LAMP OGRODOWYCH – WSKAZÓWKI Z PRAKTYKI”), pompę wodną (do oczka wodnego lub zbiornika do podlewania ogrodu o czym więcej piszę w artykule „PRAWIDŁOWA INSTALACJA DRENÓW I MAGAZYNOWANIE ZEBRANEJ WODY” oraz „WYGODNY I PRAKTYCZNY MAGAZYN WODY Z RYNIEN”), automatyczną bramę garażową i inne. W zależności od ilości odbiorników konieczny będzie zakup przewodu o odpowiedniej ilości żył – tu właśnie musi doradzić elektryk. Przykładowo, gdy chcemy zasilać niezależnie dwie lampy ogrodowe z przodu domu, dwie lampy ogrodowe z tyłu domu i wiatę potrzebne będą trzy żyły z fazą, jeden zerowy i jeden z uziemieniem – w sumie 5 żył. Ponieważ nie zawsze od ręki można kupić przewód z odpowiednia liczbą żył warto poprosić o radę elektryka np. do dwóch bliższych lamp można zastosować odrębny przewód 3 żyłowy a do dalszych dwóch i wiaty odrębny przewód 4 żyłowy. Krótko mówiąc trzeba dopasować się do warunków i możliwości. Poza tym warto pomyśleć, czy obok przewodu elektrycznego nie położyć innych instalacji np. kabla przesyłającego sygnał od czujki w wiacie ogrodowej do instalacji alarmowej w domu. Podczas urlopu będziemy wtedy spokojni o kosiarkę, aerator, pompę, rower, narzędzia, przenośny grill i masę innego sprzętu ogrodowego, którego z czasem strasznie przybywa.

Kolejnym krokiem jest wykop. Ponieważ rura z wodą na wszelki wypadek powinna być położona poniżej poziomu przemarzania gruntu, czyli od 80 do 140 cm od powierzchni ziemi (mapy ze strefą przemarzania gruntu w Polsce można znaleźć jak zwykle w wyszukiwarkach internetowych oraz często na serwisach internetowych hurtowni budowlanych), konieczne jest wynajęcie koparki. Może to być usługowo wynajęty operator z koparką lub np. mini koparka samoobsługowa z wypożyczalni sprzętu budowlanego. Po wykopaniu wąskiego rowka od punktu podłączenia (przy samym domu z ostrożności lepiej jednak posłużyć się kilofem i szpadlem) do punktu instalacji kranu oraz gniazdka, zakopujemy rurkę PCV na wodę oraz elektryczny przewód podziemny. Ważne, aby zachować delikatny spadek od domu do końca wykopu. Następnie solidnie udeptujemy zasypany rowek i staramy się, aby grunt w wykopie ostatecznie osiadł. Ponieważ z udeptanej ziemi wychodzić będzie jeszcze powietrze przez kilka dni warto ten proces przyspieszyć zalewając zasypany wykop wodą (powietrze wychodzi a ziemia ulega zgęstnieniu i osiada).

Następnie w upatrzonym miejscu można założyć samodzielnie lub z pomocą elektryka gniazdko lub inne odbiorniki (podłączenie drugiego końca przewodu na ścianie domu lepiej oddać w ręce zawodowca).

Nieco więcej zabawy jest z montażem kranu na ogrodzie. Mianowicie na końcu rurki PCV w ogrodzie na głębokości poniżej punktu przemarzania należy zainstalować trójnik, na którego jednym końcu montujemy rurkę miedzianą (potrzebne przejście plastik-metal) lub plastikową idącą do góry ok. 60 cm nad powierzchnię ziemi. Tutaj po założeniu kolanka kierującego rurkę do poziomu w końcu montujemy zawór-kranik z wylewką skierowaną w dół (do wygodnego napełniania np. konewki). Warto, aby wylewka miała zewnętrzny gwint umożliwiający montowanie końcówki pod popularne szybkozłączki do natychmiastowego podłączania węża ogrodowego. Wracając pod ziemię, drugi wylot z trójnika powinien być zakończony solidnym, w miarę możliwości odpornym na przemarzanie, zaworem do wypuszczania przed zimą wody z instalacji ogrodowej. Tu najlepiej sprawdza się tzw. „zasuwa” tzn. zawór z grubego żeliwa montowany powszechnie przez firmy budujące instalacje gazowe i wodociągowe. Zawór ten montuje się właśnie pod ziemią a pozwala on na otwarcie/zamknięcie instalacji z pomocą długiej sztycy zakładanej na zasuwę z góry poprzez studzienkę. Samodzielne wykonanie studzienki jest w gruncie rzeczy banalne. Wystarczy kupić odpowiedni odcinek plastikowej rury kanalizacyjnej/melioracyjnej o szerokiej średnicy (np. 30 cm). Rurę przycinamy na długość ok. 20 cm poniżej gruntu - po pionowym ustawieniu nad zaworem spustowym. Zarówno zasuwę ze sztycą jak i rurę-studzienkę kupimy w markecie budowlanym lub najbliższej hurtowni artykułów wodno-kanalizacyjnych. Rurę obsypujemy ziemią, udeptujemy a wykop zlewamy wodą, w sposób analogiczny jak wyżej opisany. Instalując rurę nad zaworem a jednocześnie tuż pod założonym przez nas kranem uzyskujemy studzienkę zarówno do obsługi zaworu jak i odbierającą wodę z kranu, która zazwyczaj w całości nie trafia do konewki. Nad samą rurą trzeba jeszcze z pomocą np. kostek betonowych lub granitowych (co kto ma na ogrodzie i  przy domu) oraz cementu wmurować kratkę ściekową z mocnego plastiku. Najlepiej wmurować samą podstawę kratki, zaś kratkę móc wyciągać z podstawy w razie potrzeby. Kratkę o średnicy 20 – 40 cm (okrągłą lub kwadratową) wraz z podstawą - jako zestaw lub wręcz komplet produktów – także można kupić w marketach budowlanych lub hurtowniach wodno-kanalizacyjnych. Wygodną w użytkowaniu instalację mamy więc już gotową (każdy sam powinien zdecydować ile z wyżej opisanych elementów chce wykonać osobiście a ile z pomocą hydraulika).

Jeszcze tylko dwa słowa na temat jej używania 

1. Przy napełnianiu instalacji wodą otwieramy zasuwę w studzience pod ziemią i kran nad studzienką ,aby wyjść mogło całe powietrze. Zamykamy wyżej opisany zawór odpowietrzający w domu a otwieramy zawór odcinający. Po chwili szumu, woda wali z pełną mocą z zasuwy pod ziemią i z kranu na ogrodzie. Wtedy zamykamy na chwile zawór odcinający, zakręcamy zasuwę i kran na ogrodzie. Odkręcamy zawór odcinający i instalacja jest gotowa do użytku.

2. Spuszczanie wody należy wykonać w następującej kolejności:
a) zamknąć zawór odcinający
b) odkręcić  kran na ogrodzie oraz zasuwę w studzience
c) otworzyć zawór napowietrzający.

Woda zalegająca w rurze spokojnie wypłynie do studzienki i nie będzie zagrażać rozsadzeniem instalacji. Przy tym istotne jest, o czym sygnalizowałem już wcześniej, aby zachowany był lekki spadek od budynku do studzienki przy kranie ogrodowym.

Ważnewodę należy spuścić przed przymrozkami oraz na zimę kran ogrodowy należy pozostawić w pozycji otwartej!

Zastosowanie tych dwóch zasad gwarantuje długoletnie użytkowanie instalacji bez usterek. Powyższe osobiście sprawdziłem w praktyce.

Alek

środa, 17 sierpnia 2011

WYGODNY I PRAKTYCZNY MAGAZYN WODY Z RYNIEN

Jak we własnym zakresie wykonać praktyczną i niedrogą instalację zbierającą deszczówkę do podlewania ogrodu?

Postaram się odpowiedzieć na to pytanie w poniższym artykule. Jak zwykle to kwestia zarówno koncepcji jak i szczegółów dotyczących wykonania. Ponieważ zagadnienie to przerobiłem na własnym przykładzie, podzielę się kilkoma ważnymi wskazówkami, do których doszedłem w ramach codziennego korzystania z wody deszczowej do podlewania ogrodu.

Zakładając, że dom już stoi, a rynny odprowadzają wodę z dachu np. na ziemię w okolice fundamentów, pozostają nam trzy elementy do zaprojektowania i wykonania : zbiorniki na wodę deszczową, rury doprowadzające wodę do zbiorników, rury odprowadzające nadmiar wody.

Ze zbiornikiem sprawa jest wbrew pozorom łatwa. Doskonale sprawdza się w tej funkcji zbiornik 1000 litrów z białego plastiku w formie zbliżonej do kwadratu (często w zabezpieczającym przed uszkodzeniami koszu z listew aluminiowych). Zbiornik plastikowy ma tę zasadniczą zaletę, że jest lekki i łatwy w manewrowaniu i instalacji nawet dla 1 osoby . To kolosalna przewaga w porównaniu do betonowych kręgów, z których często wykonuje się studnie na wodę. Zbiorniki takie można kupić po ok 200 zł, używane z odzysku. Na hasło „zbiornik plastikowy 1000 Litrów” ofert w wyszukiwarkach i serwisach aukcyjnych o nie brakuje. Lepiej zakupić zbiorniki, które wcześniej służyły do przechowywania wody pitnej lub środków spożywczych. Nie polecam raczej tych zbiorników w których trzymano paliwo – łatwo da się to sprawdzić organoleptycznie. Do podlewania ogrodu o powierzchni ok. 1000 m2 najlepiej sprawdzają się dwa takie zbiorniki. Gdy zbiorniki już mamy trzeba zakopać je w ziemi w niedużej odległości od rynien, z których woda będzie zasilała zbiornik. O ile usytuowanie domu na działce na to pozwala wygodnie jest wkopać jeden zbiornik z jednego boku domu a drugi z drugiego, dzięki czemu każdy z nich będzie zbierać wodę z dwóch najbliższych rynien. Jeśli woda z dachu odprowadzana jest czterema rynnami oznacza to, że ani kropla deszczu nam nie ucieknie. Ponadto posiadając zbiornik z obydwu boków domu będzie nam łatwiej skorzystać ze zgromadzonej wody przy podlewaniu nawet najbardziej wysuniętych części ogrodu.

Jak zakopać i zabezpieczyć zbiornik?

Ponieważ zbiornik ma ok metra wysokości a po włożeniu do dziury musi być jeszcze przykryty wylewką zabezpieczającą i ziemią to wykop na półtorej metra głębokości okaże się konieczny. Do tego zadania najlepiej wynająć koparkę, która przyjedzie i w godzinkę albo dwie nam sprawę załatwi. Przy okazji wynajęcia pana z koparką lub mini-koparki z wypożyczalni sprzętu budowlanego najlepiej za jednym razem wykopać rowki na rury drenarskie – o czym pisze w artykule „PRAWIDŁOWA INSTALACJA DRENÓW I MAGAZYNOWANIE ZEBRANEJ WODY” oraz na ewentualne rozprowadzenie instalacji wodociągowej i elektrycznej po ogrodzie o czym parę słów zawarłem w artykule „JAK WYGODNIE UZBROIĆ OGRÓD W PRĄD I WODĘ”. Po włożeniu zbiornika do dziury czasem na dnie wykopu zbiera się woda lub zalega spadły deszcz. Wtedy może się okazać, że zbiornik będzie „tańczył” na wodzie. Ponieważ utrudnia to prace instalacyjne, zbiornik po dokładnym ustawieniu należy ustabilizować - najlepiej częściowo zalać go wodą. Następnie kopiemy dwa rowki, w których umieścimy po rurze doprowadzającej wodę z rynien do zbiornika (tu kilof i szpadel powinien nam już wystarczyć). Przysypujemy zbiornik ziemią do połowy i porządnie udeptujemy.

Kolejny krok to podłączenie zbiorników. Najlepiej gdy wylot z rynny zaopatrzony jest w tzw. osadnik czyli mini studzienkę, w której woda musi przelecieć przez sitko, a z której dalej kierowana jest do elastycznego kolana czyli ok. półmetrowego odcinka rury dającej się swobodnie wyginać. Zarówno osadnik jak i kolano to standardowe produkty większości producentów systemów rynnowych. Naszą rurę do zbiorników (drenarską lub kanalizacyjną) możemy założyć w zależności od tego jak nam będzie wygodniej: na elastyczne kolano albo bezpośrednio na osadnik. Naturalnie średnica naszej rury powinna być ciut większa od kolana/osadnika aby woda wchodziła bez strat i oporów. Tu dodam, że zastosowanie drenu w takich sytuacjach jest nieco wygodniejsze – jeśli średnice łączonych rur są np. równe, dren można rozciąć na kilku centymetrach i rozchylony nasadzić na rurę poprzedzającą i obwiązać np. drutem. Po zasypaniu ziemią będzie to jak najbardziej trwałe połączenie. Dalej rurę kładziemy w rowku i wprowadzamy do zbiornika gdzie uprzednio pod jego samą górną krawędzią wycinamy (piłką ręczną do metalu lub inną z małym zębem) otwór na rurę. Zatem nasz magazyn na wodę może już zbierać deszczówkę.

Aby z gotowym zbiornikiem mieć wygodę, musimy tez pomyśleć o odprowadzaniu z niego nadmiaru wody. Najlepiej aby nie wymagało to z naszej strony kiwnięcia palcem (możemy być przecież w tym czasie na wczasach). Trzeba zatem wykonać również tuż pod górną krawędzią ścianki bocznej zbiornika otwór, do którego włożymy rurę drenarską lub kanalizacyjną odbierająca nadmiar wody do kanalizacji burzowej lub studni chłonnej.  Najwygodniej zrobić przelew podobnie jak przedstawiłem to w artykule „PRAWIDŁOWA INSTALACJA DRENÓW I MAGAZYNOWANIE ZEBRANEJ WODY”. Możemy wtedy spać spokojnie.

Dochodzimy teraz do kwestii prawidłowego zasypania zbiornika.

Otóż zbiornik z podłączonym rurami zasypujemy pozostałą ziemią i solidnie udeptujemy warstwa po warstwie aż do poziomu kilku centymetrów ponad korek na jego suficie (dostęp do korka to najważniejsza rzecz w trakcie późniejszego używania instalacji). Bardzo istotną kwestią jest naprawdę dobre ubicie ziemi gdyż osiada ona jeszcze po pewnym czasie od udeptania w wyniku wychodzenia z niej powietrza. Sprawę najlepiej załatwia zlanie wykopu wodą, która odpowietrza ziemię i powoduje jej ostateczne zagęstnienie (trwa to min. 2-3 dni). Ponieważ plastikowy zbiornik po pewnym czasie nie wytrzymałby ciężaru przykrywającej go ziemi i zwyczajnie by się zapadł, niezbędne jest także wykonanie nad nim wylewki betonowej.

Sprawa jest prostsza do zrobienia niż większość zainteresowanych się spodziewa. Trzeba tylko przygotować szalunek, do którego potrzebne będzie trochę desek, młotek, gwoździe no i piła ręczna lub mechaniczna jak kto woli. Z desek zbijamy szalunek na beton o długości takiej, która pozwala na jego bezpieczne podparcie najlepiej z wszystkich czterech stron zbiornika (minimalnie z dwóch przeciwległych). Pierwszy etap polega na ułożeniu obok siebie desek (podłogi) o długości umożlwiającej podparcie szalunku na gruncie – deski muszą wystawać poza zbiornik na min 20 cm z każdej strony – a następnie ich zbiciu listwami lub deskami poprzecznymi. Dno szalunku musi mieć w swoim środku pozostawiony otwór umożliwiający późniejsze zakręcanie i odkręcanie korka. Otwór może być kwadratem o bokach kilka centymetrów dłuższych niż sam korek. Następnie do każdego boku szalunku i każdego boku otworu przybijamy deski tak aby stworzyły ścianki boczne szalunku. Wysokość ścianek bocznych ok 20 cm. Wygodnie i pewnie stabilizuje się ścianki boczne poprzez przybicie 2-3 tymczasowych listew przekątnie między ściankami szalunku do ich górnej krawędzi – po wlaniu i zgęstnieniu betonu usuwamy listwy. Teraz pozostaje już tylko włożyć do szalunku siatkę zbrojeniową do kupienia w sklepach i hipermarketach budowlanych. Może to być niedroga siatka z najcieńszego drutu zbrojeniowego ważne tylko aby jej rozpiętość odpowiadała mniej więcej rozpiętości szalunku. Naturalnie przed włożeniem musimy w siatce wyciąć otwór na przygotowany otwór pod korek zbiornika.

Pozostaje przygotować beton (pół na pół piasku i cementu) i wlać go do szalunku na minimum tydzień. Tu podpowiadam, iż nieduże ilości betonu w domowych warunkach najwygodniej przygotować w taczce. Łopatą wrzucamy i mieszamy cement z piachem, dodajemy wody, dowozimy gdzie nam potrzeba i przechylając taczkę od razu wylewamy. Na końcu taczkę szybko i dokładnie zmywamy – taczka to taka ogrodowa betoniarka na kółku. W trakcie schnięcia betonu zwłaszcza w gorące dni musimy pamiętać o jego polewaniu – ten zabieg umacnia beton i chroni przed pęknięciami. Gdy już dobrze stwardnieje i wyschnie (najlepiej nie mniej niż 14 dni) usuwamy ścianki boczne szalunku (podłoga zostaje na zawsze ale to w niczym nie przeszkadza). Możemy już przysypać zbiornik ziemią do odpowiadającej nam wysokości pamiętając o wcześniejszym wykonaniu w przestrzeni nad korkiem studzienki np. z kilku zmurowanych betonowych kostek brukowych lub kawałka grubej rury melioracyjnej. Taką studzienkę estetycznie przykrywamy np. kamienną lub betonową płytką – najlepiej czymś o wyglądzie komponującym się z wyglądem ogrodu.  W ten sposób uzyskujemy trwały i wygodny dostęp do 1000 litrowego zbiornika, który w trakcie silnego deszczu napełnia się w 15-30 minut. Potem gdy w upalne dni woda z kranu ledwie cieknie my tylko odkręcamy korek zapuszczamy pompę (zanurzeniową lub powierzchniową, jak kto woli) i ku zazdrości sąsiadów, z doskonałym ciśnieniem podlewamy nasz ogród za koszt jedynie odrobiny prądu. Zbiorniki takie mogą służyć także do zasilania systemów automatycznego podlewania trawników i kroplowników do podlewania drzew i krzewów. W razie braku opadów deszczu mogą służyć także do napełniania wodą z kranu w porze późno wieczornej lub porannej gdy ciśnienie w wodociągu nawet w czasie suszy się poprawia.

Co najważniejsze wykonanie całej instalacji jest dość tanie. Największy koszt to zbiorniki 400-500 zł i wynajęcie koparki 200-300 zł. Reszta kosztów to już kwoty niewielkie. W sumie 1000 zł powinno wystarczyć z zapasem na magazyn wody o łącznej pojemności 2000 litrów. Wydatek ten zwraca się w ciągu jednego sezonu jeśli weźmiemy pod uwagę rachunki za wodę do podlewania ogrodu płacone latem.

Zabawę powyższą gorąco polecam gdyż sam od kilku lat korzystam z tego rozwiązania i sprawdza się doskonale.

Alek


SPRAWDZONE SPOSOBY NA BEZPIECZNE ZDRENOWANIE MOKREJ DZIAŁKI

Co zrobić jeśli ziemia w twoim ogrodzie po obfitych deszczach jest nasiąknięta jak gąbka lub wręcz woda stoi na działce ?

Winna jest temu słabo przepuszczalna gleba – na ogół gliniasta – która gdy dobrze popada jest wrednym przeciwnikiem. Poniżej kilka osobiście przetestowanych przeze mnie sposobów, które pozwalają z tym przeciwnikiem wygrać.

Zapewne wielu posiadaczy domków lub ogródków spotyka przykry problem silnego nasiąkania gruntu po długich opadach (nie daj Boże wzmocnionych roztopem śniegu po zimie). Na ogół odpowiada za to ciężka gleba (glina, iły itp.), która gdy raz dobrze nasiąknie zachowuje się prawie jak warstwa nieprzepuszczalna. Jeśli deszcze długo się utrzymują lub powracają w krótkich odstępach czasu najpierw skutkuje to wrażeniem „stąpania po bagnie”, następnie zaś woda zwyczajnie „stoi”  w zagłębieniach lub nawet większych obszarach ogrodu. Utrzymywanie się takiego stanu rzeczy jest nie tylko nieprzyjemne i nieestetyczne ale i niebezpieczne dla rosnących tam roślin. Mogą po prostu zgnić od nadmiaru wody (jak kwiatki „przelane” w doniczce).

Ponieważ na ogrodzie raczej ciężko zmienić ziemię (tak jak w doniczce) trzeba posłużyć się sposobem  powszechnie znanym tj. drenażem, niestety często wykonywanym nierozważnie i z nienajlepszym skutkiem.

Przekonałem się osobiście, że w polskich warunkach pogodowych ogromnie ważne jest aby drenów nie położyć za dużo !  Ze względu na zmienność naszej pogody nawet w trakcie jednego sezonu mogą występować okresy nadmiernie mokre i nadmiernie suche. Jeśli działkę „porządnie” zdrenujemy wszerz i wzdłuż, będzie bardzo ciężko zapewnić wodę roślinom w okresach suchych. Woda zamiast wędrować do korzeni będzie szybko uciekać do drenów. Będziemy się wtedy „konkretnie” denerwować wkładając dużą ilość czasu, pracy i przede wszystkim pieniędzy w celu w miarę przyzwoitego podlania ogrodu ( a w czasie suszy woda z gminnych wodociągów na ogół słabiutko ciecze).  Ile zatem tych drenów położyć ?
Sprawa wymaga oczywiście indywidualnego dostosowania do kształtu działki i planowanych lub istniejących nasadzeń. Ja proponuję jednak nie więcej niż dwa dreny wzdłuż dłuższych boków działki.

Dwa dreny wzdłuż boków a co ze środkiem gdzie np. w centrum planowanego trawnika jest bajoro?

Otóż dobrze jest zapewnić minimalny – naprawdę MINIMALNY - spadek gruntu od środka działki do jej boków  tj. do miejsc gdzie położymy dren. W przypadku nowo zakładanych ogrodów wykonanie spadku jest banalnie łatwe. Wystarczy szpadel/łopata, grabie i trochę ziemi, którą trzeba nawieźć na środek działki i delikatnie rozgrabić na boki (lub zebrać z boków a nadłożyć na środku). Tak przygotowany grunt trzeba kilkakrotnie solidnie ubić – najlepiej zwalcować walcem do trawy (dostępny w sklepach ogrodniczych i marketach budowlanych). Dzięki temu zabiegowi uzyskamy minimalny „grzbiet” na linii środkowej ogrodu. W przypadku już istniejących ogrodów trzeba skombinować trochę ziemi i wykonać analogiczny grzbiet a następnie obsiać trawą na nowo (lub wykonać inne nasadzenia). Ów „grzbiet” powinien być tak mały że po obsianiu trawą lub zagospodarowaniu przestrzeni w inny sposób, powinien być prawie niezauważalny. Po położeniu drenów wzdłuż boków tj. w najniższych punktach „systemu” woda z opadów będzie powolutku spływała od „grzbietu” w kierunku drenów, nawadniając po kolei wszystko co rośnie. Dopiero faktyczna nadwyżka wody zostanie odprowadzona do drenu. Przy tym niezmiernie ważne jest, aby dren był prawidłowo położony i skutecznie odbierał nadwyżkę wody.  Kilka istotnych wskazówek nt.  techniki prawidłowej instalacji drenów oraz sposobów pozbywania się z nich wody zawarłem w artykule „PRAWIDŁOWA INSTALACJA DRENÓW I MAGAZYNOWANIE ZEBRANEJ WODY”

Na koniec dodam tylko, że system powyżej opisany osobiście u siebie wykonałem, przetestowałem i od 6 lat (tj. od początku istnienia mojego ogrodu) działa bez zarzutu. Dlatego wszystkim gorąco go polecam.

Alek
http://majsterkujewdomuiogrodzie.blogspot.com


SAMODZIELNY MONTAŻ LAMP OGRODOWYCH – WSKAZÓWKI Z PRAKTYKI

Jeśli na etapie planowania ogrodu lub jego „liftingu” zamarzycie o lampach elegancko święcących na trawniku, serdecznie zachęcam do zapoznania się z kilkoma poradami dla osób zainteresowanych ich samodzielnym założeniem. Wskazówki wynikają z mojej osobistej praktyki a przy tym podpowiadają jak zrobić to za naprawdę nieduże pieniądze.

Zasadniczo najlepiej aby zarówno kinkiety ścienne jak i stojące lampy ogrodowe były z kompletu (choć na pewno znajdą się indywidualiści o smaku bardziej wyszukanym nakazującym zastosowanie „miksów”).  Szeroki wybór kolekcji kinkietów i lamp ogrodowych z poszczególnych serii znajdziemy w marketach budowlanych i hurtowniach elektrycznych a także oczywiście w sklepach internetowych. Dla lamp najtańszych (o oszczędnej stylistyce lecz wystarczającej jakości wykonania) ceny zaczynają się już od kilkunastu złotych – TAK naprawdę dla tych lamp podłączanych do sieci a nie awaryjnych solarów ! Jeśli inwestor włoży przy tym swój zapał i trochę pracy to za kwotę do 1000 zł można od podstaw założyć np. 9 lampową instalację dającą całkiem luksusowy „look” z wieczora (uwzględniając także np. koszty koparki do zrobienia wykopu na przewód podziemny).

Zatem do rzeczy.

Pierwszym zadaniem jest oczywiście wyznaczenie miejsc, w których chcemy ustawić lampy. Tu każdy ma szerokie pole do popisu zgodnie ze swoim własnym widzimisię i potrzebami. Zazwyczaj jednak ludzie planują jedną lub kilka lamp od strony ulicy, kilka lamp „na tyle” domu tzn. na trawniku zazwyczaj od strony tarasu a także kilka kinkietów ściennych na tarasie i w miejscu parkowania samochodu np. w wiacie garażowej (w zamkniętych garażach na ogół oświetlenie już jest). Na działce ok 1000 m2 można zainstalować np. dwie lampy od strony ulicy, cztery lampy w trawniku od strony tarasu (np. 2 bliżej i 2 dalej tarasu), dwa kinkiety ścienne na tarasie i kinkiet na miejscu/wiacie garażowej (zadaszone lub otwarte miejsce przy domu gdzie parkujemy samochód). Polecam aby kinkiet na stanowisku parkingowym miał tzw. czujnik ruchu (większość serii lamp ogrodowych ma taki model). Po zmroku umożliwia to bardzo wygodne wysiadanie i wypakowanie bagażnika po zaparkowaniu samochodu. Kinkiet włączy się sam gdy tylko „poczuje” że ktoś lub coś weszło lub wjechało na stanowisko parkingowe (oczywiście po chwili sam się wyłączy – czas i zasięg są regulowane). Utrudnia to także ewentualne próby włamania do samochodu i ponadto jest dość efektowne.

Jak nietrudno się domyślić kolejna sprawa to zorganizowanie punktów sieci elektrycznej, do której można by lampy podłączyć. W przypadku kinkietów ściennych sprawę należy zostawić elektrykowi (amatorom odradzam majstrowanie przy domowej instalacji). Elektryk także powinien po zapoznaniu się z naszym planem wskazać zewnętrzne gniazdko na ścianie domu, do którego można będzie podpiąć instalację zasilającą lampy ogrodowe.

Następnie musimy w ziemi zakopać przewód podziemny (w czarnej grubej osłonie - do nabycia w marketach budowlanych i hurtowaniach elektrycznych) na głębokości min 50 cm oczywiście na odcinku/odcinkach od punktu wpięcia na ścianie do wyznaczonych punktów na lampy. Więcej wskazówek na temat wykonania wykopu i zakopania w nim kabla zawarłem w artykule „JAK WYGODNIE UZBROIĆ OGRÓD W PRĄD I WODĘ”. Generalnie powtórzę tylko, że do zrobienia wykopu na dłuższych odcinkach najlepiej wynająć koparkę ( z operatorem) lub minikoparkę z wypożyczalni maszyn budowlanych, zaś przewiercenie się w ścianie do punktu wpięcia i samo wpięcie najlepiej zostawić elektrykowi. Istotne jest aby zakopać przewód mający odpowiednią liczbę żył. Chcąc niezależnie zasilać (z niezależnym włączaniem/wyłączaniem) np. 2 lampy bliższe, 2 lampy dalsze i wiatę ogrodową) będziemy potrzebowali 3 żyły oraz jedną żyłę zerową i jedną żyłę z uziemieniem. Razem pięć żył. Czasem bardziej opłacalny może być np. zakup odrębnego przewodu 3-żyłowego do dwóch bliższych lamp i drugiego 4-żyłowego do dwóch dalszych lamp oraz wiaty – możliwości jest wiele.

Co istotne układając przewód w wykopie musimy go wywinąć ponad ziemię na min. 20 cm w miejscu gdzie planujemy zainstalować lampę stojącą. Krótko mówiąc w tym miejscu kabel z nadmiarem pozostawiamy na ziemi, wykop zasypujemy, solidnie udeptujemy i zlewamy wodą aby się odpowietrzył a ziemia zgęstniała (trwa to kilka dni).

Gdy ten etap mamy gotowy możemy przystąpić do przygotowania instalacji lamp. W tym celu w miejscach gdzie przewód wystaje ponad ziemię musimy wykopać niewielki dołek, który następnie zalewamy mocnym betonem do wysokości ok. 3 cm poniżej powierzchni ziemi. Na betonie formujemy jednak (również z betonu) ciut wyższy niewielki okrąg, z którego środka wystawać będzie kabel. Gdy tak przygotowany beton stwardnieje i wyschnie, okrąg z kablem będzie bezpośrednią powierzchnią, na której zamontujemy lampę.

Tu na uwagę zasługuje rozwiązanie podłączeń w miejscach, gdzie kabel jednocześnie będzie zasilał lampę i chował się pod ziemię aby zasilać kolejną. Możemy zastosować dwie równorzędne metody. Pierwsza to wykonanie podziemnego rozgałęzienia z pomocą puszki elektrycznej (jeszcze na etapie przed zabetonowaniem) gdzie jedna gałąź odchodząca zasilać będzie lampę tuż nad nią a druga prowadzić będzie prąd do kolejnej lampy. W tym wypadku trzeba pamiętać, że jest tylko jedna metoda zabezpieczenia podziemnej puszki przed zalaniem. Mianowicie po wykonaniu podłączeń trzeba ją zalać w środku płynną smoła – np. podgrzanym lepikiem, a następnie powtórzyć to samo z zewnątrz puszki. Dopiero po stwardnieniu smoły można ją zakopywać pod ziemią. Druga metoda to wykonanie rozgałęzienia ponad ziemią z pomocą kostki/kostek elektrycznych tuż przed wejściem do puszki podłączeniowej w samej lampie ( a więc w nodze lampy ponad ziemią). Takie rozgałęzienie musi być jak najlepiej zabezpieczone taśmą izolacyjną i dobrze przemyślane ponieważ nie zawsze mieści się w środku nogi lampy. Przy okazji warto pomyśleć o wykonaniu odgałęzień do zasilania wiaty ogrodowej, pompy wodnej do podlewania ogródka (o czym więcej piszę w artykule „PRAWIDŁOWA INSTALACJA DRENÓW I MAGAZYNOWANIE ZEBRANEJ WODY” oraz „WYGODNY I PRAKTYCZNY MAGAZYN WODY Z RYNIEN”), lub też gniazdka na ogrodzie do np. podłączenia oświetlenia zewnętrznej choinki na Boże Narodzenie.

Jeśli powyższe etapy mamy już gotowe pozostaje nam podłączenie lamp z pomocą dołączonych kołków rozporowych i wybetonowanej podstawy (dzięki kolorom żył elektrycznych nie będzie już problemu z samym połączeniem przewodów). Samo wpięcie przewodów podziemnych do odpowiedniego gniazdka w domu należy - jak wyżej zaznaczyłem - zostawić fachowcowi. Elektryk musi także podłączyć nasze nowe lampy do włączników zapewniających oczekiwane przez nas sterowanie (niezależnie lampy przód/tył itp.). Być może będzie musiał dołożyć nowe kontakty ale przysięgam, że warto. Gdy zrobi swoje będziemy mogli podziwiać nasz ogród w nowej wieczornej „krasie” – efekt jest świetny.  Aby użytkowanie było tanie i ekologiczne polecam założenie żarówek energooszczędnych.

Jeszcze jedna uwaga na etapie uzgadniania planów z elektrykiem warto zapytać czy lampy od strony ulicy mogłyby być sterowane „czujnikiem zmierzchowym” (koszt ok 50-70 zł). Jest on wyposażony w fotoelement, który automatycznie włącza lampy gdy zapada zmrok i wyłącza o świcie. Dzięki temu rozwiązaniu będziemy mieli elegancję i wygodę (dwa w jednym). Jeśli jeszcze nasz fachowiec od instalacji elektrycznych będzie mógł do tego dodać sterownik czasowy (mechaniczny jest całkiem tani a zupełnie wystarczający) to nie będziemy przepłacać za prąd (zarówno czujnik zmierzchowy jak i sterownik czasowy możemy sami kupić w hurtowniach elektrycznych i marketach budowlanych). Nastawimy sterownik tak aby mimo „włączonego” czujnika zmierzchowego, lampy wyłączały się np. o północy a włączały o szóstej rano. PEŁNIA SZCZĘŚCIA !

Dodam tylko, że powyższe rozwiązania wykonałem i sprawdziłem w praktyce osobiście.

Alek
http://majsterkujewdomuiogrodzie.blogspot.com


SAM ZAKŁADAM TRAWNIK

W jaki sposób zakłada się trawnik? W jaki sposób zrobić to samodzielnie i uniknąć niepotrzebnych błędów. Poniżej praktyczny przewodnik po zagadnieniu krok po kroku.

Wielu świeżo upieczonych właścicieli domów z kawałkiem działki marzą o jak najszybszym założeniu  pięknego gęstego trawnika. Jeśli wcześniej nie mieli do czynienia z uprawianiem ogrodu, zastanawiają się jak właściwie się to robi i czy powinni wynająć do tego „profesjonalną” firmę. Otóż jeśli mają na uwadze oszczędności i trochę zapału do pracy to z pomocą poniższych wskazówek mogą śmiało podziękować firmom zakładającym ogrody.

Co więcej ich trawnik po niedługim czasie będzie się prezentował o wiele ładniej od tych wykonanych przez „zawodowców” (no może za wyjątkiem trawników „z rolki” – ale to jest zabawa w zupełnie innym przedziale finansowym ). Dlaczego ? A dlatego, że jak zwykło się mówić „Pańskie oko konia tuczy”. Firma zawsze się śpieszy i robi wszystko dla maksymalizacji zysku. Surowców używa najtańszych a prace wykonuje na wyścigi. Sami możemy wykonać wszystko w odpowiednim tempie i z należytą dokładnością a część zaoszczędzonych na „fachowcach” pieniędzy przeznaczyć na lepsze nasiona lub nawóz.

Wyznaczenie przestrzeni i kształtu trawnika jest indywidualną sprawą każdego „inwestora”. Zazwyczaj fajnie wygląda fragment pięknego gęstego trawnika przed domem i spora jego płachta widziana z salonu i/lub tarasu. Jeśli ten etap mamy za sobą bierzemy się za konkrety.

Wykonanie trawnika dobrze jest zacząć od przygotowania gleby. Trawa nie wymaga świetnej gleby choć oczywiście na ziemi żyźniejszej urośnie ładniejsza. Najistotniejsze jest aby gleba nie była ani zbyt piaszczysta ani z byt gliniasta. Na piaszczystej będzie rzadka, słaba i trudna do podlania (woda zaraz będzie uciekać w głąb ziemi). Na zbyt ciężkiej glebie trawa też nie rośnie zbyt silna i będzie zanadto mokro w razie dłuższych opadów. Na glebę gliniastą dobrze zatem nawieźć trochę piasku i wymieszać grabiami lub glebogryzarką. Analogicznie w przypadku gleby piaszczystej trzeba kupić trochę żyznej czarnej ziemi i także wymieszać. Po wpisaniu w wyszukiwarce internetowej hasła „ziemię sprzedam” lub „ziemia z transportem” wyskoczą nam zapewne oferty z okolicy. Ewentualnie należy rozpytać się wśród sąsiadów. Glebogryzarkę można wynająć w wypożyczalni maszyn budowlanych i/lub sprzętu ogrodniczego. Jeszcze jedna istotna uwaga. Jeśli tylko ogromnie nam się nie śpieszy pozwólmy przygotowanej ziemi wydać swoje „naturalne” owoce przez kilka tygodni. Gdy chwasty już wzejdą należy opryskać je silnym środkiem chwastobójczym (nie chciałbym robić jakiejś reklamy ale jedyny znany mi środek o 100% skuteczności to Roundup). Dzięki temu w przyszłym trawniku będzie o wiele mniej chwastów (przynajmniej na początku jego życia).

Kolejny etap to obrzeże trawnika. Dobrze zrobione obrzeże nie tylko zabezpiecza przed „wychodzeniem” w przyszłości trawy poza pożądany przez nas obszar (na sąsiadujących rabatach lub innych dekoracyjnych fragmentach trawa staje się chwastem) lecz także posiada walor dekoracyjny. Do najpopularniejszych stosowanych obrzeży należy „rollboarder” czyli mini palisadka z drewnianych kołków. Jakkolwiek wygląda ładnie to jednak wymaga sporo pracy przy impregnowaniu przed zgniciem – a i tak po kilku latach trzeba ją wymienić na nową. O wiele bardziej trwałym jest obrzeże wykonane z kostki brukowej lub granitowej – najlepiej aby komponowało się ono z elementami wystroju ogrodu. Kostka brukowa jest w zasadzie wieczna – materiał naturalny jest niezniszczalny i co ciekawe z czasem wygląda coraz ładniej (w odróżnieniu od kostki betonowej). Zainstalowanie obrzeży z kostki możemy zlecić brukarzom lub zrobić to samodzielnie. Jak ? Otóż na przebiegu rządka kostki, kopiemy rowek szerokości i głębokości jednego szpadla. Następnie wsypujemy tam mieszankę cementu i piasku pół na pół wykonując lekki stożek z najwyższym punktem w miejscu, w którym osadzimy kostkę. Kostkę osadzamy w rządku lekko wbijając ją młotkiem do montażu kafelków (na trzonku gruby obustronny obuch gumowy). Następnie stożek z mieszanki cementowo-piaskowej obsypujemy ziemią do dolnego brzegu kostki i zraszamy wodą. Po kilku dniach cement zwiąże i obrzeże mamy gotowe.

Teraz jedno z dwóch najważniejszych zadań. Dobre ubicie podłoża. Zaczynamy od bardzo dobrego przegrabienia i wyrównania terenu pod trawnik także grabiami. Na tym etapie można (choć nie jest to konieczne) dodać do ziemi niewielką ilość nawozu w celu wspomagania wzrostu nasion. Istotniejsze jest aby na gliniastych ciężkich glebach zadbać o ukształtowanie terenu zapewniające odpływ nadmiaru wody opadowej do wcześniej przygotowanego drenażu. Więcej na ten temat zawarłem w artykule „SPRAWDZONE SPOSOBY NA BEZPIECZNE ZDRENOWANIE MOKREJ DZIAŁKI”. Gdy ziemia jest już gładko wygrabiona ubijamy grunt do stopnia tak twardego jak to tylko możliwe. W tym celu polecam użyć walca stalowego do tzw. wałowania trawników. Jest to ciężki stalowy walec o długości 50-60 cm i średnicy min 30-40 cm. Wyposażony jest w ośkę, do której przymocowane jest ramię z uchwytem aby można było nim sterować tzn. pchać lub ciągnąć za sobą po ziemi. Walec wypełnia się wodą lub piaskiem dzięki czemu osiąga wagę co najmniej 100 kg. Walec można kupić w sklepach ogrodniczych i marketach budowlanych (można złożyć się z zaprzyjaźnionym sąsiadem). Można też podobnie jak glebogryzarkę wynająć z wypożyczalni sprzętu budowlanego/ogrodniczego. Aby dobrze ubić grunt musimy minimum trzykrotnie „przejechać” walcem grunt w jednym kierunku a następnie trzykrotnie w kierunku poprzecznym. To daje gwarancję, iż trawa będzie miała dobrą podstawę wzrostu a po deszczu woda nie będzie stała w dołkach (gdzie trawa zaniknie).

Drugi bardzo ważny krok to lekkie podlanie i zgrabienie powierzchni ubitej ziemi a następnie  wysianie w nią nasion trawy. Jaką trawę kupić zależy od osobistych preferencji (dekoracyjna - słabsza lub np. sportowa - mniej piękna ale bardzo odporna na deptanie).  Doradcy sklepowi na pewno pomogą coś wybrać z szerokiej oferty sklepów ogrodniczych i marketów budowlanych. Ważne jest aby przy wysiewie nasion nie żałować. Nie należy przesadzać ale spokojnie można zastosować dawkę dwukrotnie większą niż podaje przepis na opakowaniu. Warto przy tym skorzystać z siewnika  - szerokiego wąskiego zbiornika na dwóch kółkach posiadającego szczeliny, którymi ziarno wysypuje się z prędkością zależną od nastawionej szerokości szczelin. Siewnik najbardziej opłaca się kupić gdyż służyć nam będzie wiele razy do nawożenia trawnika. Następnie nasiona mieszamy z podłożem poprzez ponowne dobre przegrabienie ziemi. Pozostaje solidnie zwałować ziemię ww. walcem w celu jej utwardzenia a następnie porządnie podlać. Dobrze jest podlać świeżo obsiany grunt jeszcze kilka razy w przeciągu kolejnych kilku dni. Po około  tygodniu zaobserwujemy pierwsze cieniutkie wschodzące źdźbła. Później młoda trawka nabierze pięknego świeżozielonego koloru i będzie bardzo cieszyć nasze oko. Zanim zrobimy pierwsze koszenie trzeba kontynuować intensywne nawadnianie trawnika przez kilka tygodni. 

Trawnik zasadniczo jest gotowy. Aby jednak przez długie lata zachował piękny kolor i gęstość należy wykonywać szereg zabiegów pielęgnacyjnych. To jednak zupełnie odrębny temat, na odrębny artykuł. Zaś w artykule „PIĘKNY ŻYWOPŁOT – SAM ZAKŁADAM I PIELĘGNUJĘ” znajdziecie kilka wskazówek na ten właśnie temat.

Na koniec dodam tylko, że w wyżej opisany sposób osobiście założyłem swój trawnik przed kilku laty i wygląda lepiej niż większość trawników po sąsiedzku wykonanych przez „firmy ogrodowe”.

Alek
http://majsterkujewdomuiogrodzie.blogspot.com

PRAWIDŁOWA INSTALACJA DRENÓW I MAGAZYNOWANIE WODY

Jak sprawnie i poprawnie zainstalować dren aby długo i skutecznie spełniał swoją funkcję?

Wiele się na ten temat pisze lecz nie zawsze dokładnie i wyczerpująco, a diabeł jak wiadomo tkwi  w szczegółach. Poniżej przedstawię kilka podstawowych zasad odnośnie techniki instalowania rur drenarskich a przede wszystkim podzielę się osobiście przetestowanymi pomysłami na wygodne i pożyteczne odprowadzanie z nich wody.

Podstawowe zasady instalacji drenów można ująć w trzech punktach:

1. dren na całej swojej długości musi mieć odpowiedni spadek gwarantujący bezproblemowy spływ wody do najniższego punktu instalacji, z którego dalej woda jest odprowadzana poza „system” rur drenarskich.

2. dren musi być zabezpieczony geowłókniną (do nabycia w sklepach ogrodniczych i marketach budowlanych), która filtruje wodę wchodzącą do drenu. Jeśli tego nie zrobimy otwory, przez które woda wsiąka do rur drenarskich szybko ulegają zatkaniu i dren przestaje spełniać swoją funkcję (tzw. „zamulenie drenu”). W tym przypadku są dwa podstawowe rozwiązania:

a) zakupiony „goły” dren można owinąć odrębnie kupioną geowłókniną (przyjemna w dotyku miękka tkanina ogrodnicza w kolorze czarnym lub białym stosowana także do rozścielania na ziemi, która po dodatkowym przykryciu korą ogrodową lub żwirem zabezpiecza grunt przed wzrostem chwastów) a następnie obwiązać sznurkiem – rozwiązanie tańsze choć zapewniające wystarczającą skuteczność,

b)  można kupić dren fabrycznie pokryty geowłókniną – wyraźnie droższy ale jeszcze bardziej pewny i skuteczny.

3. dren musi być tak z góry jak i z dołu (oraz naturalnie z boków) otoczony materiałem łatwo przepuszczalnym  - żwir i piasek – który jednocześnie zapewnia swobodny przepływ wody do rury drenarskiej jak i  dodatkowo tę wodę filtruje z zanieczyszczeń zagrażających sprawnej pracy drenu. Grubość żwiru powinna być nie mniejsza niż 1 cm.

Kolejność działań w tym zakresie jest mniej więcej następująca:

a) z rozwagą zaplanować przebieg drenu tak aby mógł on obsłużyć jak największy obszar działki (więcej na ten temat w moim artykule „Sprawdzone sposoby na bezpieczne zdrenowanie mokrej działki”),

b) wykopać rowek na linii przebiegu drenu o szerokości ok 2 szpadli. Potrzebne nam będą do tego kilof, szpadel, łopata a przy bardzo ciężkich glebach nawet łom. Ponieważ samodzielne kopanie rowu na dłuższych odcinkach to naprawdę ciężka praca warto rozważyć wynajęcie mini-koparki z wypożyczalni sprzętu i maszyn budowlanych lub też opłacić zwykłą koparkę wraz z operatorem. Głębokość rowka musi być odpowiednio dostosowana i płynnie zmieniać się aby zapewnić odpowiedni spadek na całym przebiegu drenu. Dla drenu  kładzionego na długości np. 50 m dobrze jest aby najniższe miejsce, do którego spływać będzie cała zebrana woda, sięgało blisko 1 metra. Pozwoli to zachować łagodny spadek od punktu najwyższego (najbardziej oddalonego od punktu najniższego).  Głębokość 1 metr (min 80 cm) okaże się niezbędna ze względu na konieczność położenia warstwy piasku i żwiru tak  poniżej jak i powyżej drenu (a najwyższy punkt na przebiegu drenu też musi być przykryty kilkudziesięcioma centymetrami warstwy filtrującej),

c) na dno rowka wrzucamy min 10 cm samego żwiru. Jeśli przed żwirem wrzucimy jeszcze trochę piasku to tym lepiej,

d) kładziemy dren zabezpieczony geowłókniną i przysypujemy go warstwą ok. 15-20 cm żwiru a następnie piasku – też przydałoby się ze 20 cm. Pozostałą przestrzeń rowka wypełniamy już ziemią z ogrodu.

Po wykonaniu tych prac ( a właściwie przed nimi) należy sobie zadać istotne pytanie: Co robić z wodą z drenu?

O ile warunki terenowe i przepisy to umożliwiają, można wodę rozprowadzać powierzchniowo na przyległe grunty jeśli leżą one poniżej naszej działki. Ponieważ takie możliwości występują niezbyt często to najprostszą metodą pozbycia się wody zebranej przez rurę drenarską jest jej podłączenie (od najniższego punktu) do ulicznej kanalizacji burzowej/sanitarnej, o ile na danym osiedlu/gminie jest to dozwolone. Trzeba się wtedy „przebić” na odpowiedniej głębokości do studzienki burzowej.

Inna dosyć często stosowana metoda to wyprowadzenie drenu do tzw. studni chłonnej. Studnia chłonna to nic innego jak spora dziura wykopana w ziemi i wypełniona chłonnym materiałem – piaskiem i żwirem. Woda wypływająca z drenu rozsącza się w niej i jest „neutralizowana”. Jeśli jednak taką studnię otacza naprawdę ciężki, gliniasty grunt to maksymalna chłonność studni może okazać się niewystarczająca przy dłuższych deszczach. Ponadto obydwie ww. metody oznaczają bezpowrotną utratę wody, w jakiś sposób już przez nas zebranej ( a susza w naszym kraju jest niestety niemal co rok).

Nasuwa się zatem pytanie czy można jakoś uzyskaną wodę zmagazynować?

Oczywiście, że można trzeba tylko dobrze zastanowić się jak zrobić to wygodnie i sensownie.

Dość popularnym rozwiązaniem jest w tym wypadku zbieranie wody z drenu do tradycyjnej studni wykonanej z kilku betonowych kręgów wkopanych w ziemię. Zapewnia to zmagazynowanie wody na pewien czas, kiedy można ją  zużyć na podlewanie ogrodu. Rozwiązanie ma dwa minusy:

-  gdy deszcze są obfite, studnia przepełni się i trzeba będzie bawić się z wypompowywaniem jej nadmiaru do kanalizacji burzowej (takie działanie w wielu lokalizacjach grozi grzywną),

- po kilku dniach woda zacznie uciekać pod studnię (wsiąkać w grunt) co jest szczególnie denerwujące gdy np. w czasie suszy chcielibyśmy użyć studni jako dodatkowego zapasu wody (nawet nalewając do niej „wody z kranu”). Oczywiście dno studni można wybetonować aby wodę zatrzymać ale powiększa to problem wypompowywania wody, gdy z nieba leje się jej za dużo.

Szalenie istotne jest zatem zastosowanie takiego sposobu odprowadzenia wody ze studni aby z jednej strony nie wymagał on dodatkowej obsługi a z drugiej nie powodował jej nadmiernego ubytku. Jaki to sposób ? Sprawa jest nader prosta – potrzebny jest „przelew”.

Przelew czyli otwór wykonany w bocznej ścianie blisko górnej krawędzi studni. W otworze należy zainstalować rurę drenarską lub kanalizacyjną podłączoną do kanalizacji burzowej lub studni chłonnej. Takie rozwiązanie zapewnia automatyczne opróżnienie nadmiaru wody ze studni bez jakiegokolwiek naszego osobistego zaangażowania. Roboty jest ciut więcej z wykonaniem instalacji ale na lata mamy i święty spokój i solidny magazyn wody (dno trzeba zabetonować aby woda nie uciekała). Można  z niego skorzystać w upalne dni i np. przy pomocy węża ogrodowego, zraszaczy i pompy elektrycznej zanurzeniowej lub powierzchniowej porządnie podlać ogród. Studnię taką będziemy mogli również napełniać wodą z wodociągu jeśli zapas deszczówki się skończy.

A osobiście wypróbowany przeze mnie sposób na wygodne zbieranie deszczówki z rynien i łatwiejsze oraz tańsze zbudowanie na nią studni przedstawiam w artykule „WYGODNY I PRAKTYCZNY MAGAZYN WODY Z RYNIEN”.

Alek
http://majsterkujewdomuiogrodzie.blogspot.com


PIĘKNY ŻYWOPŁOT – SAM ZAKŁADAM I PIELĘGNUJĘ

Jeśli patrząc na istniejące żywopłoty zastanawiacie się jak ludzie to robią, że krzaki rosną równo jak pod sznurek, przeczytajcie kilka poniższych wskazówek.

Kwestią indywidualnego wyboru jest z czego chcemy mieć żywopłot. Bardzo często są to tuje np. tzw. szmaragd, cis lub zwykła tuja (żywotnik zachodni). Często bywa to także ligustr. Czasem inwestorzy decydują się także na inne krzewy a nawet drzewka liściaste (np. grab). Jednak żywopłot z iglaków ma tę zasadniczą zaletę, że nie zrzuca liści na ziemię (jego igły wtedy tylko brązowieją) i pełni swą funkcję przez okrągły rok. Stąd ogromna popularność tui w tym zastosowaniu.

Z sadzeniem sprawa jest właściwie wyjątkowo prosta. Trzeba wykopać dołek i posadzić zakupione rośliny. Aby jednak rośliny w żywopłocie rosły nam równiuteńko i stanowiły dobrą osłonę jako właśnie „żywy-płot” trzeba posłużyć się prostym lecz skutecznym sposobem. Mianowicie dołki trzeba wykopać w równych i ściśle określonych odległościach od siebie oraz granicy działki (wzdłuż której chcemy mieć żywopłot). Zachowanie tych odległości jest bardzo ważne. Rośliny musza mieć miejsce na wzrost wszerz i mimo, że po wsadzeniu krzewów młodych, prosto ze szkółki, początkowo niczego nie będą zasłaniać to gdy urosną po kilku latach, „zamkną” przestrzeń między sobą oraz granicą z sąsiadem. Dlatego też ważne jest zachowanie odległości od granicy aby w przyszłości gałęzie nie wchodziły na teren sąsiada. Przykładowo przy tujach (ale i większości roślin sadzonych na żywopłot) dołki powinny być wykopane w odległości 70 cm od linii granicy działki i 80 cm od kolejnej rośliny. Na etapie sadzenia także trzeba sprawdzić czy pień krzewu zachowuje ww. odległości. Najprościej wyznaczenie punktów na dołek a następnie kontrolę położenia pnia krzewu przeprowadzić z pomocą jednego kijka o długości 70 cm i drugiego o długości 80 cm. Krótko mówiąc zaczynając od punktu startu przykładamy kijek od długości 80 cm od prostopadłej granicy działki i jednocześnie kijek o długości 70 cm od granicy wzdłuż której wyrośnie żywopłot. W miejscu gdzie zetkną się ich końce kładziemy kamyk i kopiemy dołek zachowując równe odległości z każdej strony dookoła. Aby zapewnić szybki wzrost młodej roślinie wskazane jest aby dołek miał głębokość dwóch szpadli. Wtedy na spód wrzucamy trochę ziemi i ewentualnie dobrze rozłożonego obornika, mieszamy ze sobą i wysadzamy w to roślinę z doniczki. Dosypujemy jeszcze ziemi, udeptujemy, podlewamy dobrze kilka razy. 

Żywopłot już rośnie, zabawa jednak dopiero się zaczyna. Musimy przecież dbać o to aby krzaki rosły najszybciej i wyglądały najładniej jak to możliwe. Najważniejsze są dwa zabiegi. Podlewanie i nawożenie. Z nawożeniem sprawa jest niezbyt skomplikowana. W sklepach ogrodniczych lub działach ogrodowych marketów budowlanych wybór nawozów do iglaków innych typów roślin jest wystarczający. Wystarczy stosować się do instrukcji podanych na opakowaniach. Zazwyczaj nawozimy raz wczesną wiosną i latem co najmniej raz. Ponieważ przy większych ogrodach w żywopłocie rośnie na ogół kilkadziesiąt krzewów to samo nawożenie oznacza już trochę roboty. Z podlewaniem jest jej jeszcze o wiele więcej. W razie braku deszczu raz na tydzień żywopłot trzeba podlać zwłaszcza gdy jest młody. Większość ludzi ma dość  po jednym razie z konewką. Podlewanie należy więc ułatwić poprzez chociaż częściowe jego zautomatyzowanie. Konkretnie służą do tego tzw. linie kroplujące, które po podłączeniu do kranu zapewniają odpowiednie dla krzewów i drzew podlewanie. Woda leci z nich malutkimi otworami i powoli dzięki czemu po min. pół godzinie są nasadzenia podlane głęboko i mocno. Większość linii kroplujących może być po prostu położona na ziemi a część także płytko zakopana. Gotowe zestawy linii kroplujących rurka plus tzw. reduktor (zapewniający odpowiednie dostosowanie prędkości przepływu wody przez linię) kupimy w ww. sklepach. Polecam dobre marki gdyż służą one wiele lat bezawaryjnie. Mają także szeroki wybór akcesoriów jak złączki, korki, trójniki wraz zaworami odcinającymi, uchwyty przytwierdzające linię kroplującą do ziemi itp. pozwala to budować dowolne kształty i połączenia linii. Zazwyczaj jeden reduktor (który wcześniej podpinamy do zwykłego kranu ogrodowego z pomocą kawałka węża i szybkozłączki) może zasilać linię o długości do 50 metrów w jednym kierunku. Koszt linii kroplującej o długości np. 100 m wraz z akcesoriami zaczyna się na aukcjach internetowych od ok. 100 zł ale proszę mi wierzyć - ratuje nam czas i siły oraz naturalnie nasz żywopłot. W razie braku deszczu po prostu podłączamy linię do kranu i czekamy aż system zrobi robotę za nas.

W ramach zabiegów pielęgnacyjnych warto wspomnieć jeszcze o przycinaniu żywopłotu. Po kilku latach gdy krzewy znacznie zwiększą swoje rozmiary można zacząć pracować nad ich kształtem. Jest tu spora dowolność sposobów. Co do cięcia bocznego najprostsza jest oczywiście pionowa płaszczyzna – uzyskamy dosłowny efekt ściany. Natomiast cięcie czubków tuj polecam nie prędzej niż po pięciu latach. Osoby, którym zależy na szybkim wyrośnięciu tuj powinny wiedzieć, że przycięcie czubka na wiosnę spowoduje lepsze rozkrzewienie na boki lecz spowolnienie  wzrostu do góry.

Alek
http://majsterkujewdomuiogrodzie.blogspot.com

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

MALOWANIE W DOMU - JAK TO SIĘ ROBI ?


Generalnie większość właścicieli mieszkań i domów ma wyobrażenie o tym co trzeba zrobić, aby odświeżyć ściany po kilku latach mieszkania. Trzeba wynieść lub zabezpieczyć meble, zdjąć ze ścian co się da i położyć nową farbę. Jak samemu zrobić to wygodnie, sprawnie i zaoszczędzić znaczne kwoty na malarzach? Poniżej kilka wskazówek z praktyki.

Na wstępie chciałbym podkreślić , że możemy sobie oszczędzić istotnych wydatków na zatrudnianiu zawodowców i kupowaniu farby o komputerowo ustalonym kolorze, jeśli tylko nie jesteśmy całkowicie zagonieni pracą zawodową, dysponujemy jednym lub dwoma wolnymi weekendami i odrobiną ochoty. Dobrze też jest móc podzielić malowanie przykładowo parteru domu na dwa etapy np. w jeden weekend salon z kuchnią, a w drugi np. łazienka, korytarz i ewentualna sypialnia. Łatwiej będzie nam zorganizować robotę i rodzinie przeżyć. Taki układ umożliwia przesuwanie mebli lub przenoszenie rzeczy w obrębie kilku metrów jednej kondygnacji bez uciążliwego biegania po schodach. Choć niewątpliwie najlepiej robić malowanie, gdy rodzina wyjeżdża na urlop lub długi weekend z dziadkami. 

Zaczynamy zatem od wyniesienia lub przesunięcia ciężkich mebli do sąsiadujących pomieszczeń. Jeśli łóżka czy szafy nie można zabrać gdzie indziej, zabezpieczamy je folią malarską, jeśli tą najcieńszą to co najmniej dwukrotnie złożoną (łatwo się dziurawi). Opróżniamy pokój z możliwie wszelkich pozostałych sprzętów. Zdejmujemy firankę i zasłony wraz z karniszami oraz ewentualne rolety materiałowe wewnętrzne. Tutaj praktyczna uwaga. Zdemontujmy tylko łatwo do zdjęcia części karniszy i mechanizmu rolet. Stratą czasu jest całkowite wykręcanie wsporników wraz ze śrubą mocującą do ściany. Często śruby te ciężko się odkręcają i po paru próbach główkę śruby mamy „wyrobioną” więc ciężko będzie ją w ogóle odkręcić. Zamiast pocić się i rzucać mocne słowa zostawmy je w spokoju. Nasz syn, wnuk lub przyszły właściciel „lokalu” też musi mieć coś do roboty. Wsporniki wygodniej jest zabezpieczyć taśmą malarską. Po malowaniu szybko ją zdejmujemy i równie szybko zakładamy karnisze. Podobnie jest z włącznikami, gniazdkami elektrycznymi i wszelkimi innymi trudnymi do ściągnięcia ze ścian przedmiotami. Lampy na suficie także broń Panie Boże nie ściągamy (porażenie prądem zdarza się nawet najbardziej pewnym siebie, domorosłym fachurom). Robimy tak: dookoła krawędzi mocowania lampy przy suficie (na ogół jest to okrągły płaski „spodek”) lepimy szeroką taśmę malarską (5 cm) tak, aby część taśmy wystawała wolna w dół. Wtedy do wystającej części taśmy przylepiamy ucięty kawałek folii malarskiej (lub odpowiedniej wielkości przeźroczysty worek foliowy) tak aby otoczyć nim całą lampę z góry na dół (brzegi osłony z folii też sklejamy ze sobą aby się lampa nie odkryła). A więc lampę też już mamy zabezpieczoną przed zachlapaniem. Trudniejszy przypadek stanowią kinkiety. Pozostawienie ich na ścianie znacznie utrudnia szybkie malowanie ściany wokół nich. Te lampy zatem lepiej całkowicie ściągnąć - są na ogół na wysokości twarzy więc się nie umęczymy jak z lampą sufitową.

Następnie praktycznym posunięciem jest ściągniecie skrzydła drzwi z zawiasów i bezpieczne ich odstawienie do innego pomieszczenia. Dzięki temu drzwi się nie pobrudzą i nie będą zawadzać w trakcie malowania. Kolejnym etapem jest zabezpieczenie kawałkiem folii malarskiej i taśmy malarskiej parapetów i grzejników, oraz przy użyciu samej taśmy - brzegów okien, futryny drzwi, listwy przypodłogowej i ścian na styku z sufitem (o ile ściany mają inny kolor niż sufit). Na podłodze możemy już rozłożyć mocną folię malarską (lub droższą „plandekę” malarską).

Właściwie moglibyśmy już przystąpić do samego malowania, żeby jednak rzecz poszła sprawnie, teraz właśnie musimy dobrze obejrzeć fakturę ścian i sufitu. Jeśli są w nich dziury, nierówności, odpadający tynk lub miejsca zanieczyszczone klejem (np. po zdarciu naklejek lub innych ozdób ściennych) to w miejscach tych musimy przy pomocy sztywnej szpachelki zeskrobać cały brudny lub słabo trzymający się tynk. Jeśli powstałe dziury do zaszpachlowania są głębsze niż 5 mm najlepiej w pierwszej kolejności zasmarować je gipsem lub tynkiem gipsowym a gdy wyschnie tj. po min. kilku godzinach (za wyjątkiem gipsu szybkoschnącego) masą szpachlową. Najlepiej posłużyć się do tego celu gotowymi (bez rozrabiania w wodzie) masami akrylowymi. Po wyschnięciu trzeba szpachlowane miejsca gładziutko wyszlifować. Można do tego użyć papieru ściernego, lecz jeszcze lepszy jest rodzaj małej „pacy” do szlifowania, na którą zakłada się rozciągnięty pasek drobniutkiej siatki do szlifowania. W marketach budowlanych lub sklepach z farbami jest spory wybór tego rodzaju produktów. A zatem gdy ściany mamy już naprawdę przygotowane, pozostaje malowanie.

Malowanie czas zacząć. Rozpoczynamy od szybkiego pomalowania tylko silnie pobrudzonych miejsc (przy włącznikach, w ciasnych korytarzach, przy kominku itp.) oraz miejsc szpachlowanych. Jest to niezbędne gdyż bez tego wstępnego malowania ww. miejsca będą się odróżniać odcieniem od reszty ściany po malowaniu zasadniczym. Gdy ściany schną my możemy w tym czasie malować sufit. Ponieważ sufit na ogół chcemy mieć biały, omijają nas męki wyboru koloru, wystarczy tylko dobrze rozmieszać farbę w wiadrze. W amatorskich warunkach najlepiej zrobić to przy pomocy wiertarki zaopatrzonej w mieszalnik tj. pręt metalowy z rodzajem „koszyka” na końcu. Mieszalnik ten za małe pieniądze dostaniemy w marketach budowlanych i sklepach z farbami. UWAGA! Nie wolno się pomylić i kupić mieszadła do zaprawy – to ciężki sprzęt o dużym oporze kręcenia  - wiertarka szybko wysiądzie. Musi to być mieszalnik do wiertarki i do farby. Po założeniu mieszalnika do wiertarki wkładamy go do wiadra z farbą i kręcimy minutę czy dwie w lewo i prawo. Potem, aby wygodnie zmyć farbę z mieszalnika najlepiej włożyć go do drugiego wiadra z czystą wodą i ponownie zakręcić w obie strony. Dzięki temu farba nie zaschnie i nie musimy biegać z ociekającym mieszalnikiem do łazienki. Rozmieszaną farbę najlepiej przelać do wcześniej zakupionego prostokątnego wiadra malarskiego na farbę, do którego wstawiamy specjalną kratkę malarską. Służy ona do zebrania z pędzla lub wałka nadmiaru farby po ich zamoczeniu w tejże właśnie. Niewielka inwestycja w wiadro malarskie się opłaci, gdyż wygodnie wchodzi do niej wałek (w odróżnieniu od wiader okrągłych).

Wałek malarski polecam do wszelkich powierzchni większych niż kilka metrów kwadratowych – praca pójdzie szybciej. Aby sprawnie nałożyć farbę na górne części ścian i sufit, do wałka należy dokupić trzonek teleskopowy (rurka w rurce z końcówką do założenia na trzonek wałka). Za to potem idzie migiem. Po wydłużeniu trzonka bez problemu i latania po drabinach wymalujemy wałkiem sufit. Ściany też pójdą bardzo szybko. Ważne tylko aby daną płaszczyznę, na której nie ma krawędzi lub załamań (cały sufit lub jedna ściana) wymalować szybko zanim wyschnie farba nałożona na początku tej płaszczyzny. Przy czym kanty miedzy ścianami lepiej wymalować dużym pędzlem i zanim farba wyschnie resztę powierzchni wałkiem. Ważne też, aby po wyschnięciu sufitu, jego brzegi zabezpieczyć taśmą malarską (farba z kolorem ze ścian nie ubrudzi nam sufitu). Co do ścian to istotna jest kwestia zabarwienia farby białej na żądany przez nas kolor. Można oczywiście zapłacić ciężkie pieniądze za komputerowo sterowane przygotowanie farby w odpowiednim kolorze. Lecz i tak nie ma pewności, czy efekt na ścianie będzie taki jak w naszych wyobrażeniach. Jest też sposób o wiele prostszy na uzyskanie wymarzonego koloru. Wystarczy na stoisku lub w sklepie z farbami kupić barwniki/koloranty, wlać je do farby białej i dokładnie wymieszać przy użyciu ww. mieszalnika z wiertarką. Pojemnik barwnika wystarczający do zabarwienia wiadra 10 litrów farby kosztuje 5-8 złotych a paleta dostępnych w sklepach kolorów, powinna zaspokoić gusta każdego inwestora. Co więcej przy użyciu odpowiednich kombinacji barwników, „fabryczne” kolory można samemu „ocieplać” np. żółtym lub ochładzać np. niebieskim. Gdy chcemy sprawdzić jak kolor naprawdę będzie wyglądał na ścianie, malujemy mały placek w miejscu niewidocznym na co dzień np. za szafą, za łóżkiem. Następnie, aby nie tracić niepotrzebnie czasu, suszymy go kilka minut suszarką do włosów. Wtedy widać jak ściana będzie wyglądać na finale. To naprawdę fajna zabawa. I teraz pozostaje nam już t y l k o zapytać się żony, czy o taki kolor jej chodziło ;). Można się wykazać i uzyskać świetną satysfakcję, gdy widoczny będzie efekt końcowy po skończonej robocie.

Ściany malujemy jednokrotnie, często to wystarcza, o ile nie były mocno zabrudzone. Jeśli po jednokrotnym nałożeniu i wyschnięciu farby widoczne są smugi, niejednolity kolor lub inne defekty trzeba nanieść kolejną warstwę przykładając się nieco solidniej do precyzji wałkowania. Na  tynkach całkowicie nowych, nigdy nie malowanych oraz starych, zniszczonych,  przed zasadniczym malowaniem farbą należy tynk zagruntować tzn. zamalować dostępnym w sklepach gruntem malarskim rozcieńczonym pół na pół z woda lub farbą.

Gdy malowanie jest skończone myjemy bardzo dokładnie wszystkie wiadra i narzędzia (wałek kręcimy pod ciepłą wodą tak długo aż zacznie lecieć z niego czysta woda), ściągamy wszystkie zabezpieczenia z taśmy i folii i porzucamy je na folii kryjącej podłogę. Możemy teraz kilkoma sprawnymi ruchami zwinąć folię z podłogi, wyrzucić ją i mieć pokój gotowy do założenia drzwi i uzbrojenia ścian z powrotem w karnisze, kinkiety itp. Idzie to szybko. Warto jeszcze tylko sprawdzić czy są miejsca wymagające doczyszczenia mokra gąbką.

UFF! Malowanie skończone !

A jak samodzielnie wyszlifować drewniane powierzchnie np. słupy i krokwie na poddaszu, piszę w artykule „WYSZLIFUJ SAM SŁUPY NA GLANC !”

Alek